18/08/2014

2014: Edinburgh pt IV

INTRO: tutaj.   |   PART I: tutaj.   |   PART II: tutaj.   |   PART III: tutaj.    

W poniedziałek znowu przywitała nas piękna pogoda.
Edi bardzo nie chciał nas do siebie zrazić.
  



The Rosslyn Chapel – szkoda, że nie można było robić zdjęć w środku, bo wnętrze zrobiło na nas o wiele większe wrażenie.


Wnętrze St Giles Cathedral, w którym się zakochałam.

Szczególnie zaś w tej potarganej fladze.

Calton Hill – tzw. Akropol Północy



 Morze Edi też ma. Trochę trudno nam było nad nie trafić, ale to się jeszcze da odpowiednio skorygować przy następnej wizycie. Która na pewno będzie.






Wspominane już wcześniej pseudo London Eye. 

Wieczorem (z polecenia) trafiliśmy do klimatycznego pubu, gdzie grana była muzyka na żywo: idealne zwieńczenie pochmurnego wieczoru. Ostatniego w Edim.

Scotch on the rocks – jeden z punktów na mojej Bucket List.

 Szkocki wyrób alkoholowy tak bardzo nam nie smakował, że musieliśmy zabić smak piwem. Na co, rzecz jasna, absolutnie narzekać nie mogłam. Grzechem byłoby wrócić z Ediego i T in the Park, nie spróbowawszy uprzednio tytułowego T.  

Popłoch pospolity – bo wbrew powszechnej opinii, symbolem Szkocji wcale nie jest oset, choć właśnie tak wygląda ;-)

Serce bolało, gdy żegnaliśmy się z zamkiem…

A i świeczek w oczach nie brakło, gdy wsiadaliśmy do autobusu na lotnisko. Bo o ile loty do bywają bardzo ekscytujące, to już loty z powrotem są przeważnie bardzo depresyjne.
Nawet gdy jest ładna pogoda.


 Ale tęsknić zbyt długo nie zamierzam. To na pewno nie była moja ostatnia wizyta w tym mieście. Bo jak się już gdzieś zostawia serce, to potem trzeba po nie wracać ;-)