Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że kwiecień minął pięć razy szybciej niż marzec, czy to może jakieś powszechne zjawisko? Ledwie się marzec zaczynał, a tu bach, koniec. Owszem, było intensywnie, i to nie tylko (niestety) w tym pozytywnym sensie… ale przetrwałam, maj przed nami, można zaczynać walkę od nowa. Z nowym, pozytywnym podejściem.
A na kadrach wyłącznie piękne chwile kwietnia!
Zaczęło się cudownie: od wizyty w Glasgow.
Potem Stirling i Conic Hill.
Edynburg w między czasie się zazielenił.
I jeszcze bardziej rozkwitł.
W kolejny weekend zwiedziliśmy z Jakubem Aberdeen i Inverness (o tym niebawem).
A w świąteczny weekend przyjechała do mnie z Londynu Irene.
Razem trochę eksplorowałyśmy. Pod wiatr.
Na przekór tłumom, w Wielkanoc poszłyśmy do całorocznego Christmas shopu (na Royal Mile są dwa różne), oglądać bombki na choinki :D
Piękny ten Edi, prawda?
Ubóstwiam to miasto.
Było dużo dobrego, zdrowego jedzenia.
Moja ulubiona miejscówka na zachody.
Moje kwadraciki przyjemności.
A na zakończenie miesiąca poszłyśmy z Magdą na Stockbridge Market i na cotygodniowy koncert do St Giles – mojej ulubionej katedry, która technicznie rzecz biorąc nie jest katedrą ;)
Me too! Z tygodnia na tydzień coraz bardziej!
Maju, nadchodź!